CENTRUM FOTOGRAFII – TUCHÓW, Rynek 17 TEL. 790-46-46-10

E-MAIL: grzegorz.kubit@gmail.com NIP: 993-028-94-42 REGON 121335190

sobota, 25 grudnia 2010

Zimowe fotografowanie - porady - część 2

 Obecnie w aparatach najczęściej stosowane są akumulatory: dedykowane litowo-jonowe (Li-ion), albo niklowo-wodorkowe (NiMH) paluszki AA. Zasadniczo NiMH sprawują się lepiej przy zimowym fotografowaniu, gdyż są odporne na silne obciążenia, także przy obniżonej z powodu niskiej temperatury pojemności. Natomiast pociągnięcie dużego prądu ze zmrożonego akumulatora Li-ion powoduje znaczne skrócenie jego żywotności. Na marginesie: pewnie to było przyczyną, dla której Canon tak długo trzymał się NiMH w zasilaniu EOSów 1D(s). Nowsze aparaty stały się jednak oszczędniejsze, technologia Li-ion poszła do przodu, stąd obecnie korzystają z niej nawet reporterskie lustrzanki będące najbardziej prądożernymi cyfrówkami. Z tych samych powodów niedawno pojawiły się na rynku kompakty, których producenci dopuszczają pracę w -10oC.
   Jeśli aparat zasilany jest paluszkami, to akumulatory NiMH są tam stosowane często, ale nie zawsze. Po pierwsze dlatego, że nie każdy użytkownik fotografuje dużo i często, a więc wygodniej mu korzystać z paluszkowych baterii alkalicznych albo litowych. Po drugie - część aparatów nie zaleca korzystania z akumulatorów. Jeśli więc planujemy zimą korzystać z baterii, a nie akumulatorów, to zapomnijmy o alkalicznych, gdyż niemiłosiernie tracą one na pojemności już przy słabym mrozie, zwłaszcza gdy próbujemy wydobyć z nich więcej mocy. Natomiast litowe, choć kilkukrotnie droższe, sprawują się w takich warunkach znacznie lepiej, a niezależnie od tego, dla dużych obciążeń mają wydajność mniej więcej tylokrotnie od alkalicznych wyższą, co cenę.

Skraplanie się pary wodnej jest kolejnym problemem wartym wspomnienia. Pojawia się on najczęściej, gdy schłodzony sprzęt wniesiemy do ciepłego pomieszczenia. Znajdująca się tam w powietrzu wilgoć skrapla się, a w skrajnych warunkach nawet zamarza na aparacie i obiektywie, głównie na elementach szklanych i metalowych, gdyż one mają największą pojemność cieplną. Skroplenie może też nastąpić we wnętrzu aparatu i tam woda pozostanie dłużej, gdyż warunki przewietrzania są znacznie gorsze. Jak to wpływa na elektronikę, nie muszę wspominać. Na pozbycie się tego problemu jest kilka metod. Chodzi przede wszystkim o to, by sprzęt uniknął bezpośredniego kontaktu z ciepłym powietrzem albo by był to kontakt następujący stopniowo i powoli. Najlepszym polecanym przez praktyków rozwiązaniem jest szczelny plastikowy worek, najlepiej z równie szczelnym zamknięciem, a jeszcze lepiej z torebeczką żelu silikonowego absorbującego wilgoć wewnątrz. Aparat wkładamy do worka jeszcze na mrozie, worek owijamy ciasno wokół aparatu, by wewnątrz było jak najmniej powietrza, zamykamy i możemy wejść do wnętrza. Woda skropli się na worku, a ewentualną wilgoć wewnątrz niego pochłonie żel. Z moich doświadczeń wynika, że zamknięcie i żel nie są niezbędne. Trzeba tylko zadbać, by worek był naprawdę szczelny, ściśle owinąć go wokół aparatu, a otwarty koniec dobrze zawiązać lub skręcić. Jeśli sprzętu jest więcej, to możemy do większego worka włożyć całą torbę fotograficzną. Problem jest mniej znaczący, gdy wróciliśmy do domu na dłużej. W takich sytuacjach, według mnie nawet foliowy worek jest zbędny. Na mrozie wyciągamy z aparatu kartę pamięci (żeby zgrać zdjęcia), akumulator (żeby naładować), zatykamy obiektywy, aparat chowamy do torby, a całą torbę wstawiamy do szafy. Powolna wymiana powietrza pomiędzy torbą a wnętrzem szafy oraz szafą a otoczeniem, pozwoli na bezbolesne - choć kilka godzin trwające - ogrzanie sprzętu. A z ładowaniem akumulatora poczekajmy około godziny, aż osiągnie temperaturę pokojową.

 Roman Zabawa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz